Nagość
Nagość ciała… Przez jednych uwielbiana, wręcz czczona, przez innych oskarżana za szerzenie zgorszenia i na wieki wieków połączona z poczuciem wstydu. A nagość duszy, nagość myśli?
Zajrzeć komuś do głowy? Nieraz ciekawiło mnie, co roi się pod czerepem innych ludzi. A może wejrzeć w siebie? Nie, bo to tak, jakby pozwolić samemu sobie na otworzenie osobistej puszki Pandory. Za takim procesem z pewnością skrywa się złowroga zmiana. Do takiego kroku najczęściej zmusza dopiero poczucie olbrzymiego dyskomfortu w życiu.
Pod koniec 2018 roku właśnie tak się czułam. Praca, którą wykonywałam uwierała mnie coraz bardziej. Niedoceniona, niewyspana, niewynagrodzona należycie. Dusiłam się, a przy tym za żadne skarby świata nie mogłam zrozumieć, dlaczego akurat mnie spotyka taka sytuacja. Konflikt z szefem, którego jeszcze niedawno uznawałam za przyjaciela, ostatecznie przelał czarę. Rozstałam się z moim starym światem za porozumieniem stron (a nie miałam innego zatrudnienia na oku) i o dziwo głęboko odetchnęłam…
Ulga
Ulga, którą poczułam, natychmiast poszerzyła moje horyzonty i otworzyła mnie na pragnienia, które od lat zalegały na dnie mojej duszy wyparte ze świadomości natłokiem dnia codziennego. Razem z mężem i córką polecieliśmy na urlop do Singapuru. Jeżeli mnie znasz, to dobrze wiesz, że kocham to piękne państwo-miasto. W Azji odżyłam, naprawdę odżyłam. Rozluźniłam się i odetchnęłam pełną piersią. Niczym Krzysztof Kolumb i jego załoga otworzyłam się na nieznane.
Po powrocie do Polski, kiedy mąż pojechał do pracy, córka na uczelnie, a mój dom wypełniła cisza, usiadłam w narożniku kanapy. W dłoniach trzymałam ciepły kubek z zimową herbatą, w powietrzu unosiła się woń goździków i pomarańczy, a ja delektowałam się chwilą. Tak, tak, mój Drogi, życie naprawdę jest piękne. I wtedy, zupełnie niespodziewanie, nawiedziło mnie zaskakujące pragnienie, a może raczej przelotna myśl. Weź kartkę i długopis. Uśmiechnęłam się do siebie. Ale jak to? Przystopowało mnie ego. No weź. Szturchnęła mnie ciekawość, a nieoczekiwany entuzjazm połaskotał dreszczykiem wzdłuż kręgosłupa.
Pragnienia
Wstałam z kanapy, i z szuflady biurka wyciągnęłam zeszyt i długopis. Nie wiedziałam, po co to robię, nie zastanawiałam się dlaczego, nie obwiniałam się za to, że marnuję swój cenny czas. Pisałam, tylko pisałam. Tego dnia skrobnęłam dziesięć stron. Miesiąc później zdaniami, które okazały się pierwszym rozdziałem mojej książki, zapełniłam cały brulion. Przepisałam tekst do komputera i podniecona wydarzeniem zaprosiłam niczego nieświadomych, męża i córkę przed ekran monitora…